Historia Zgromadzenia

Początki Przytuliska a tym samym Zgromadzenia, gdyż (--) Przytulisko było kolebką poczynającego się Zgromadzenia, stanowią kartę najmilszych wspomnień, bowiem (były) nacechowane trudnościami, które zwykle są złączone z ubóstwem. Te pierwsze lata są dla mnie drogocenne, uważam je za fundament mający znamię dzieła Bożego.

(--) Bóg w dziełach swoich nie potrzebuje mędrców ani bogaczów, przyszedłszy na świat ominął pałace, nauki swej świętej nie powierzył uczonym, ale maluczkim – tak i w Zgromadzeniu naszym ujawnia się dzieło Boże. Nie mamy fundatorów ani wielkich tego świata – prawdziwie z dumą chrześcijańską możemy powiedzieć: „naszym fundatorem – wola Boża”, czego jasnym dowodem cudowna Opatrzność, a wyraźną pieczęcią dla tych, którzy by zwątpili, dekret Kościoła.

O, Siostry Drogie, jakeśmy powinny ukochać i uszanować te pierwsze chwile zawiązku naszego, śledzić z wiarą wdzięczność, miłość Bożą, błagając o gorliwość i wytrwałość. Bóg dał nam wszystko dając zakon, a od nas zależy przy łasce Jego rozwój Zgromadzenia przez wierne zachowanie reguły i umiłowanie swego powołania. O to codziennie błagam Boga dla siebie i dla nas wszystkich.

(--) Jak niegdyś Trzej Królowie powołani łaską Bożą puścili się za ową gwiazdą niczym nie zrażeni, nie strwożeni, tak podobnie gdy zajaśniała gwiazda nowego zakonu „życia ukrytego”, do którego Bóg powołał zastępy dusz, niczym one nie dały się powstrzymać ani zniechęcić. Narażając prawie życie przedzierały się przez te bramy forteczne, a częstokroć ścigane przez żandarmerię, wzorem Trzech Króli wracały inną drogą do domu; takich faktów mogłabym wiele przytoczyć, działy się tam cuda opieki Bożej.

(--) O, moje Drogie Siostry, które w dalszej przyszłości pewno czytać będziecie tę historię, o ile goręcej ukochacie swój zakon, jako wierne i miłujące dzieci, chciałybyście dociec pierwszego momentu swego poczęcia. Tak być powinno (tak przynajmniej sądzę), przeto chciałabym wam zrobić tę przysługę (poczytuję to sobie za pewien obowiązek) i w miarę mej wiedzy zadość temu uczynić. I szczerze (tego) pragnę. Jednakże – jakkolwiek miałam to szczęście widzieć blask wschodzącej jutrzenki tego „życia ukrytego” (które dziś, gdy to piszę, dochodzi do pełni południowego światła), jak ani żaden pędzel, ani żaden wyraz nie zdoła określić tajemnic Bożych, tak i tego dzieła, naznaczonego tajemnicą dzieła Bożego, nikt nie zdoła odzwierciedlić. Tu tylko głębia wiary w sercu naszym może nas objaśnić, wprowadzając w przepaść miłosierdzia i miłości Bożej dla dusz naszych.

Życie ukryte to nie wynalazek Ojca Honorata na te czasy prześladowania – ono było w odwiecznych wyrokach Bożych postanowione, a na jego spełnienie wybiła godzina. Wszystko, co się ma okryć tajemnicą, nie może się ujawniać, rozgłaszać, mieć wybitne cechy, bo to by zdradzało i nie dało się przeprowadzić celowo – tak też początek życia ukrytego był tajemnicą woli Bożej. Jak niegdyś Trzech Króli wiodła wierność wezwaniu Bożemu, szli za promieniem gwiazdy, nie wiedząc dokąd i kiedy ich zaprowadzi, tak podobnie i owe dusze, wezwane przez łaskę Bożą, szły za tym głosem powołania, nie wiedząc kiedy i gdzie znajdą się w jakiejś przystani. Z pomiędzy wielu innych, mam też i z siebie (samej) dość wyraźny fakt, który przytaczam jedynie dlatego, aby wam, Drogie Siostry, choć w dalekim zarysie wykazać, jak to dzieło życia ukrytego ręką Bożą było kierowane.

Od lat najmłodszych z największego miłosierdzia Bożego czułam się być powołaną na służbę Bożą. Ten moment, w którym usłyszałam wezwanie, głęboko zarysował się w mym sercu i pamięci. Widziałam w tym wolę Boża, pragnęłam ją spełnić, błagałam Boga o cudowną prawie pomoc, gdyż w warunkach rodzinnych uważałam za niemożliwe. Mając powołanie do chorych, drogą tajną starałam się o przyjęcie do szarytek. Chętnie się zgodzono, nawet bez zezwolenia ojca (matka już wtedy nie żyła), bo to było wykluczone. Wszystko już było utorowane, miałam potajemnie wyjechać, gdy jednak nadchodziła ta chwila, aby przygotować się do drogi, jakby mnie kto przykuł, byłam jak nieruchoma, nie umiałam siebie zrozumieć. Całym sercem pragnęłam, siłą woli odrywałam się od wszystkiego – a jakaś tajemnicza siła mnie wstrzymała, nie mogłam odgadnąć wyroków Bożych. One były tajemnicą życia ukrytego, a jeszcze nie przyszła jego godzina. Gdy jednak przyszedł czas, bez żadnych poważniejszych danych, bez głębszej orientacji tak z mej, jak również i ze strony ojca wyjechałam z domu. Powód do wyjazdu: po prostu śmieszny – miała zamiar pojechać moja przyjaciółka Ludwika Święcicka ze swym bratem do Radomia (pięć mil od Kozienic) – proponuję więc mojemu ojcu, że ja z nią pojadę do w owego Radomia, a stamtąd przez Warszawę do Włocławka, odwiedzić mego stryja Adama. Ojczysko ucieszony, że ja okazałam chęć ku temu, bez długiego namysłu wyrobił mi paszport, ja zaś zobaczywszy, że mam w ręku paszport na rok cały, zastanowiłam się głębiej, uznałam w tym wyższą Wolę – jako wskazówkę – że powinnam z tej okazji skorzystać, wyjechać z domu dla spełnienia swego powołania. I tak też się stało – wyjechałam, nic nie mówiąc o swych postanowieniach, do czasu zaginęłam bez wieści.

Przyjechałam do Warszawy, wówczas mi obcej. Jedyna myśl: szczere pragnienie oddać się na służbę Bożą. Zdaje się, że już teraz prosta droga do celu, jestem od dość dawna przyjęta do szarytek, otwarta więc brama, jednak nie korzystam z chwili, coś mnie wstrzymuje. Tajemnicza walka w duszy, zdaje mi się, że słyszę ten głos: „Pójdź za Mną” – całym sercem odpowiadam: „Jestem, Panie, ale gdzie mam iść? Rób, Panie, co chcesz, wszak jestem ku wezwaniu”.

(--) Ale nie będę się w tej materii dłużej rozpisywać, gdyż nie mam zamiaru pisać swego życiorysu, nadmieniłam tylko dlatego, aby wam, Drogie Siostry, choć w małym zarysie wykazać, jakimi drogami Bóg prowadził do mającego powstać życia ukrytego.

(--) Najdroższym moim Siostrom ku pamięci o dniu dzisiejszym. Wielki, święty jest on dla mnie, jest bowiem rocznicą zaofiarowania się na służbę Bożą w Kozienicach dnia 11 XII 1869 r. w czasie Mszy świętej przed ołtarzem Niepokalanego Poczęcia NMP o godz. 7-8. Dziś dopełniły się dni 50-lecia, w naszym oratorium przed ołtarzem św. Józefa w tejże godzinie. Wielki dzień Miłosierdzia Bożego, jak umiałam składałam swe nieudolne dziękczynienia za ten nadmiar łaski Bożej, że mnie powołać i tyle lat znosić raczył. Ile mego ducha stać, modliłam się za moje ukochane Siostry, obejmując sercem wszystkie domu, żebrałam dla nich o łaskę ducha iście zakonnego, by gorliwość o chwałę Bożą z każdym dniem się wzmagała, panował duch poświęcenia, miłości wzajemnej i bliźniego, a materializm nie miał ponęty. Bądźcie baczne, zwłaszcza przełożone, na te zręczne podszepty szatana „do zapobiegliwości dla podstawy bytu”. Pan Jezus o swoich pamięta, pracę nam przekazał swym testamentem nasz św. O. Franciszek, ale odróżnijmy zawsze pracę w duchu Bożym od materializmu, gdzie ćwiczenia ustępują z pierwszego miejsca. Niech Bóg od tego ustrzeże, bo w tym zguba ducha zakonnego, który jest naszym jedynym celem.

(--) Siostry, choć to były początki ich pracy, zjednywały sobie uznanie, a nade wszystko łaska Boża ujawniała się. Bóg błogosławił ich poświęceniu, bo gdzie żadne wysiłki ludzkie nie miały wpływu, by chorego skłonić do przyjęcia sakramentów świętych, tam gorliwe, ciche oddanie się troskliwej pieczy bez słowa wymownego zjednywały chorego; widział w tym siłę wyższą, nie opierał się łasce Bożej, przyjął kapłana i kończył życie budującym nawróceniem. Były nieraz fakty wybitne, głośne, doszło to i do Władz Duchownych, wpływało na usposobienie przychylne.

(--) Na pierwszych kartach tej kroniki zaznaczyłem sumiennie jak należało, że Zgromadzenie Sióstr od Cierpiących założone zostało przez siostrę innego Zgromadzenia, wobec tego nie miło swej Matki, tylko przełożoną czasową. Trwało takie położenie długie lata, było pasmem cierpienia dla sióstr, które o tym wiedziały, a dla mnie niemałym polem walki, żeby dla was, Siostry Drogie, mieć serce matki, całkowite oddanie się dla dobra powierzonego mi Zgromadzenia, a niczym swych ślubów nie naruszyć, każdej chwili być gotową, gdy przełożeni moi zechcą mnie odwołać, gdyż w tym niezachwianym posłuszeństwie widziałam całą siłę i błogosławieństwo dla was. Jaki łańcuch cierpień i trudności takie życie wytwarza, to temat nie do opisani. Cierpiałam wiele, nie mniej waszym cierpieniem, bo dobrze czułam, ile przechodziłyście walk, niepewności, a nie było w mej mocy temu zaradzić. Gdyż zostawić, rzucić was nie mogłam, bom z posłuszeństwa dana, powagą Władzy przeznaczona, ani też opuścić swoje Zgromadzenie, a złączyć się z wami, bo to uważałam za złamanie ślubu, za pozbawienie błogosławieństwa Bożego siebie i Zgromadzenia. Nie mogę jednak pominąć, owszem w całej pełni rada bym przekazać, że przez długi szereg lat pobytu z wami otoczona byłam sercem i wielkim zaufaniem oraz posłuszeństwem, które oceniam i wdzięczna jestem, boście w tym szanowały wolę Bożą, wiedząc, że macie matką a raczej przełożoną pożyczoną. A co najwięcej mnie zobowiązywało, żeście mnie, Drogie Siostry nie nakłaniały, aby wyjść z tamtego Zgromadzenia, szanowałyście mą stałość. Wobec tylu trudności, których niejednokrotnie nie było można ukryć, mogę dziś z całym przekonaniem powiedzieć, że miałam dobre siostry. Bóg im to wynagrodził, doczekały się chwili, której pragnęły.

(--) Niezbadane są wyroki Boże. Zawsze, a raczej od najmłodszych lat czułam powołanie do chorych – zaprowadził mnie Bóg do nauczających – a kiedy wola Jego święta była, wywołał do spełnienia istotnego powołania poświęcenia się dla chorych. Oby we wszystkim była spełniona wola Boża.

(--) Powiedzcież, moje Siostry, czy nie ręka Boża kierowała naszym Zgromadzeniem? Czy Bóg nie wykazał tu potęgi swej? Nie przez możnych, nie przez dygnitarzy, ale użył maluczkich, aby wykazać, że sam to dzieło jako swoje przeprowadził.

Cała historia naszego Zgromadzenia powinna tak w tych co są jako i w przyszłych siostrach wzmocnić wiarę i utrwalić w tym przekonaniu, że to dzieło Boże.

(--) Szpital w Łodzi. Gdym po raz pierwszy wizytowała ten szpital, wyniosłam pamiętne najmilsze wspomnienia, przede wszystkim widziałam oddanie się chorym z całą miłością. Chorzy rzeczywiście byli celem zadania, obsłużeni sercem siostrzanym, nawet więcej, gdyż chorzy do Starszej jak do matki byli usposobieni, żaden nie usnął, póki Starsza nie przyszła na dobranoc, przeżegnała go krzyżykiem, jaki przy sobie nosiła. Każdego znała, nie tylko opiekowała się nim w szpitalu, ale wchodziła w jego potrzeby i jak mogła dopomagała.

Gdym wizytowała po raz pierwszy, w roku zdaje się 1901, już siostry miały domową kapliczkę, Najświętszy Sakrament, codziennie Mszę świętą, a w niedziele naukę i błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Pełno chorych, śpiewali jak umieli, na nutę dziadków częstochowskich; pewno to było miłe Panu Bogu, a dla mego serca wielką pociechą.

Wizytując po raz drugi, w roku 1921, zastałam kapliczkę przerobioną na większą, już więcej w stylu kaplicznym, bogatszą w aparaty i bieliznę; ale duch dzięki Bogu był nie wykolejony, chorzy otoczeni opieką z miłością, pomoc kapłanów zawsze z niezmienną gotowością, harmonia między siostrami – na Starszą nie pamiętam zażalenia.

Szpital również był powiększony, choć skromnie ale dogodnie urządzony, utrzymanie dostatnie, coroczna dezynfekcja. Na ten czas przenosili chorych do letniego baraku, było to dla sióstr dość pracowite, dla chorych zdrowotne.  Choć szpital ten miał wiele ulepszeń (--) nie odpowiadał obecnym przepisom szpitalnictwa. Wówczas gdy byłam, już robiono nowe projekty na budowę nowego szpitala, a ponieważ były fundusze i dobre chęci właścicieli fabryki, w parę lat stanął gmach według najnowszych wymagań.